Powoli, bardzo powoli zaczynam odcinać się od złych ludzi i spraw, które mnie
przygnębiają. Muszę odzyskać radość życia, bo jakoś niespostrzeżenie
gdzieś mi umknęła. Dobrze, że jeszcze jest kilka osób, które we mnie nigdy
nie zwątpiły i pomagają mi pozbierać się do kupy. Robię w życiu coś, co
kompletnie nie sprawia mi przyjemności, a wręcz dołuje mnie tak mocno, że
czasami chce mi się wyć. Tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia, codziennie zmuszam się
by tam iść... No może jeszcze dlatego, iż lubię parę osób. Czemu Bóg czasami
tak człowieka upokarza, zsyłając na niego coś, czego nie jest w stanie
nawet polubić? Może miałam za wysokie wymagania albo komuś się naraziłam? A może to przez fakt, że nie umiem być hipokrytką i uśmiechać się do właściwych
ludzi? Nie wiem, ale niestety tak na razie musi być. Zawsze sobie mówię przed snem, że
nawet najbrudniejszy korytarz się kiedyś kończy, pewnie ten także... To
taka przenośnia - gdzieś na końcu tego tunelu widać blask
światełka, nadziei na lepsze życie. Nie odnajduję się kompletnie w tej
rzeczywistości, w której przyszło mi żyć, moja buntownicza natura nie
pozwala mi godzić się z postępowaniem niektórych ludzi. Prędzej stamtąd
odejdę niż pozwolę, żeby mnie poniżali. Nie umiem aż tak mocno zginać
karku. Dziś mam taki nastrój, że chce mi się płakać, ale może do wieczora
minie. Pozamykałam jednym ostrym cięciem sprawy, które dawno powinnam
skończyć, wykasowałam połowę książki telefonicznej i wyrzuciłam z mojego
życia ludzi, którzy sprawiali mi tylko ból... Takie katastasis w moim
życiu. Mam nadzieję, że ten tydzień przyniesie wreszcie coś dobrego, jakieś pozytywne zmiany, bo nie mogę już tak dalej żyć. Cały świat i przyroda
odradzają się na nowo, spróbuję i ja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz